Gdy umiera małe dziecko…

Dzisiejszy mój artykuł nie ma ca celu zranić nikogo. To co napiszę jest wyłącznie moim własnym odczuciem, myślami i doświadczeniem w rozmowach z duszami przez całe moje życie. To trudny temat a do napisania tego tekstu namówiła mnie wczoraj pewna pani Pielęgniarka ze szpitala. Bardzo ją poruszyła śmierć pewnej małej dziewczynki, nasza szczera rozmowa dała jej odpowiedzi:

„…Codziennie patrzę na cierpienie innych. Ciężkie choroby i strach w ich oczach. Wszystko jestem w stanie zrozumieć. Wiem, że każdy niesie swój krzyż, ale ileż można znieść. Nie wiem czy znana Pani zbiórka na 2 letnią Izunię z Rzeszowa. Chora na ciężką białaczkę… odeszła w wielką sobotę mimo mobilizacji Polaków (w dwa dni udało się uzbierać na leczenie 1,5mln). Niech mi Pani odpowie, gdzie wtedy jest Bóg? Jak pozwala patrzeć rodzicom na agonię dziecka? Na to jak przez małe żyłki płynna litry wyniszczającej chemii, która w rezultacie i tak niesie śmierć. Miliony łez i złamanych serc …serce mi pęka a ja popadam w coraz większą rozpacz, gdy myślę, jak czują się teraz rodzice. Gdzie podziewa się to Maleństwo? Czy nie jest samotne tam u góry? Czemu ono? Czym zawiniło?”

To tylko mały fragment z naszej korespondencji. Moja szczera do bólu odpowiedz myślę, że was wszystkich zadziwi a o to i ona:

„Trudno pogodzić się ze śmiercią w każdej postaci a tym bardziej dziecka. Co, jeśli to dusza jakiegoś samobójcy urodziła się na nowo by poczuć pragnienie życia… od jakiegoś czasu tak czuje i mocno nad tym się zastanawiałam. Nie mam na to namacalnych dowodów, ale rozmawiając z nimi inaczej to pojmuję”.

Na wstępie dodam ze nie zgadzam się z takim cierpieniem dzieci. Sama działam i pomagam na kilku grupach sprzedażowych, gdzie cel jest charytatywny. Ogromne cierpienie jakie przechodzą te maluszki łamie mi serce. Jednak od wielu lat obserwuje bacznie dusze samobójców i w większość z nich nazywam MILCZKAMI. Za wiele nie mówią często zjawiają się z opuszczoną głową i wstydem. Po latach tułaczki (tak czuję) oni dostają szanse by pójść dalej jednak dusza musi poczuć chęć życia na ziemi, dlatego moim zdaniem wracają w innym ciele i trwają na ziemi tylko tyle lat, ile by żyli, gdyby nie odebrali sobie życia. Śmiała teoria nie podparta dowodami ktoś z was powie moi czytelnicy. Jednak jak wielu z was głośno mówię o tym co nie możliwe i nie dające się dotknąć tak jak np. dusza.

Padło pytanie, gdzie jest w tedy Bóg? On nas bardzo kocha, ale jest srogim i wymagającym nauczycielem. Takie cierpienie to nauka duszy, każda lekcja musi być przerobiona do końca. On widzi cierpienie jednak moim zdaniem dla niego jego dzieci to dusze nasze.

Co się z tymi duszami dzieje, czy się boją, są samotne?

Często przekazem jest troska o rodziny, które myślą, że te małe biedne duszyczki są słabe i nieporadne bez pomocy rodziców tu na tym świecie po przejściu na drugą stronę są samotne i zagubione. Nic bardziej mylnego mają doskonałą pamięć tego co działo się przed narodzinami i doskonale odnajdują się po tamtej stronie. To my dorośli, kiedy przyjdzie nam poznać tamten świat często jesteśmy bardziej zagubieni i zdezorientowani niż dusza dziecka.

Mając na myśli samobójstwo rozszerzę ten temat, bo mam tu na myśli nie tylko ludzi, którzy odbierają sobie życie w jednej chwili, ale przede wszystkim o takich którzy świadomie przepuszczają je przez palce trwonią tak piękny dar jakim jest życie właśnie. Alkoholicy narkomani wiem, że są to choroby wynikające ze słabości jednak są ludzie, którzy stają na nogi i walczą o siebie i innych, i tacy którzy nie chcą walczyć piją po to by się zapić i to ich mam na myśl. Świadoma autodestrukcja w powolnym wykonaniu.

Nasz Pan ma swój plan względem każdego z nas i naszej duszy, która siedzi w każdym człowieku. Przypomnę, iż moim zdaniem ciało to tylko kombinezon, w który ubiera się dusza. Czasami musi nas zawracać z naszych wędrówek by pokazać błędy jakie dopuszczono się w poprzednim życiu. Nie mamy na to większego wpływu jednak ja czuję, że gdy umiera dziecko z niebios przychodzą same anioły. Dusza dostała kolejną szanse wejść do światła, gdzie jest już zawsze bezpieczna…

…dziękuje Pani czytelniczce za dodanie odwagi w opisaniu moich odczuć.

Foto: Pani Marlena.